Specyficzny post-Freudowski flick jednego z najbardziej
charakterystycznych i kontrowersyjnych reżyserów światowego kina. Ken Russel
tym razem o przenikaniu się świadomości i podświadomości i wynikających z tego
konsekwencjach. Bardzo podobały mi się psychodeliczne jazdy Jessupa po zażyciu
narkotyku. Ogólnie kolorowe wizje a'la LSD trip podobały mi się najbardziej.
Niestety sam film nie broni się już tak bardzo - uproszczenia stosowane przez
reżysera strasznie przeszkadzają w odbiorze filmu. Odniosłem wrażenie jakby reżyser przechodził od sceny do sceny bez wchodzenia zbytnio w
szczegóły. A wątek miłosny potraktowany został wyjątkowo
nieudolnie i fragmentarycznie co budziło skojarzenia z kinem klasy B. Film określiłbym jako Faust w oparach LSD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz